Jak przetrwać święta?

Jak przetrwać święta?

Ho, ho, ho… Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku. Utarło się, że życzymy sobie wesołych świąt. Ale jak tak policzyć: pranie firan, szorowanie okien na mroźnym powietrzu, godziny przy garnkach w kuchni, wielkie rodzinne sprzątanie, z którego każdy pragnie się wymigać, ubieranie żywej choinki, która kłuje w palce, ale za to pięknie pachnie. Wojny o Wigilię, u kogo w tym roku? Zmęczeni i sfrustrowani siadamy za stołem, bo większość jeszcze rano musiała iść do pracy (bo przecież Wigilia dzień jak co dzień w korporacjach czy urzędach).

W tym roku na studiach robię dodatkową specjalizację z Treningu Rozwoju Osobistego. Stworzyliśmy na tych zajęciach całkiem fajną i zżytą “grupę wsparcia”. Dzielimy się swoimi emocjami, doświadczeniami i rozmawiamy dosłownie o wszystkim przez bite 8 godzin co sobotę. Z okazji zbliżających się Świąt nasz prowadzący pozwolił nam obrać dowolny temat na nadchodzące ostatnie w tym roku zajęcia i jakież było moje zdziwienie gdy cała grupa jednomyślnie poprosiła o “Poradnik: jak przetrwać święta?”. Okazuje się, że wszystkich dotykają te same problemy. Zwaśnione rodziny, specyficzne ciotki i wujkowie, ktoś kto zawsze się spóźni, ktoś kto zawsze sprawi komuś przykrość. Tradycyjne życzenia w stylu: abyś w tym roku wreszcie znalazła męża (jakby mąż był złotówką na chodniku), abyście już powiększyli rodzinę, chcemy wnuki, chcemy prawnuki… I tradycyjne tematy przy stole: polityka, religia, obgadanie nieobecnych i na koniec diety, wszelkie diety świata – jak już wszyscy najedzeni to wymyślają jak się odchudzać po świętach. Brzmi to znajomo?

Jak zatem poradzić sobie z tym wszystkim. Przecież Święta Bożego Narodzenia to piękny czas, coś się kończy i coś zaczyna. Kończymy miniony rok, rozpoczynamy kolejny. Powinien to być magiczny moment, w którym ciepło domowe, rodzinne jest wg mnie większe niż upały na Wyspach Kanaryjskich. Te chwile gdy dom lśni czystością, w kuchni pięknie pachnie ciastem, gdy możemy pozapalać świece i napić się wina. Gdy możemy wtulić się pod kocem w ukochaną osobę, pobawić z dzieckiem, zrobić coś dla siebie. Tak naprawdę to wszystko zależy od nas i naszego nastawienia. Nie pozwólmy by ktokolwiek i cokolwiek zepsuło nam ten czas.

Spójrzmy na życie trochę łagodniej, przymknijmy oko na tych, którzy za wszelką cenę chcą żyć za nas, podać na tacy swoje złote rady, na tych, którzy zawsze wiedza lepiej niż My. Pozbądźmy się tego bagażu, który nie pozwala nam na krok do przodu. W książce Dzika droga, Cheryl Strayed (powstał też film na podstawie tej historii) jest taka piękna metafora życiowych problemów. Główna bohaterka pakuje plecak i na kilka tygodni wyrusza sama w góry. Z początku jej plecak jest bardzo ciężki, spakowała aż 40 kg ale im wyżej i dalej szła, powoli go opróżniała, więc stawał się coraz lżejszy i lżejszy…

Nie zostawiajmy niczego za sobą, nie udawajmy, że rozwiąże się samo. Spakujmy to i rozprawmy się z tym raz na zawsze. Możemy znacznie więcej niż nam się wydaje. A na zmiany nigdy nie jest za późno. Szczególnie gdy przed nami Nowy Rok. Ja zamiast listy postanowień w tym roku zrobiłam mapę myśli. To proste. Na środku rysujemy kółko a w nim główny cel, potem na boki idą strzałki do małych kółek, w których wypisałam co i kto jest mi potrzebny by ten cel osiągnąć. Jakie mam narzędzia do tego, jakie mogę podjąć działania i jak będzie wyglądało moje życie gdy to osiągnę. Zróbcie swoje mapy myśli i celów i rozliczymy się z nich już za 12 miesięcy. Trzymam za Was i za siebie kciuki. Szczęśliwego Nowego Roku!

Zatrzymajmy się

Zatrzymajmy się

“Wszelki duch Pana Boga chwali” to sformułowanie, stare jak świat, ostatnio pojawiło się w moim życiu aż trzy razy, więc pomyślałam, że to znak aby o tym napisać ten felieton. Po pierwsze dokładnie tak zaczyna się książka, którą czytałam na początku wakacji “Krok do szczęścia” (którą przy okazji mogę śmiało polecić, chociaż jak się okazało, jest to druga część z czterech, ale czytanie historii od środka też zawsze spoko). Drugi raz użył tego wyrażenia mój Tata, który pewnego dnia w drzwiach naszego mieszkania zobaczył kolegę z byłej pracy, którego nie widział od dobrych 16 lat. Okazało się, że Pan Franek po prostu przechodził w pobliżu i postanowił sprawdzić czy nadal tu mieszkamy. Trzeci raz to już osobiście rzuciłam do słuchawki, gdy zadzwoniła moja Ciocia, notabene Matka Chrzestna, z którą kontakt również mi się urwał kilka ładnych lat temu. Byłam zaskoczona, jak się wszystko pozmieniało.

Kiedyś dzwoniliśmy każdego dnia do ludzi. Ledwo z mieszkania wyszedł monter, który zainstalował nam kolorowe, plastikowe pudełko ze słuchawką i tarczą z dziurkami, a my już ochoczo wykręcaliśmy cyfry i dzwoniliśmy do wszystkich z rodziny, do znajomych, ba! nawet do sąsiadki z dołu. Takie były czasy… i zawsze było o czym pogadać…

Będąc z Tatą ostatnio na ryneczku wcześnie rano, rozglądając się za warzywami i świeżymi rybami, nagle usłyszeliśmy znajomy głos. To Pani Ula… Również nie widziana “naście lat” znajoma rodziców. Ta sama Pani Ula, która kiedyś w naszym domu na herbacie była dosłownie każdego dnia. Pamiętam jak dziś, stół w kuchni, ona, mama i herbata lub kawa… no i ploteczki, zawsze było o czym pogadać.

– No ja miałam wpaść do Was ostatnio, pogadać co tam słychać, ale taka jestem zabiegana, ciągle nie ma czasu – tłumaczyła się Pani Ula.

Jak to się wszystko stało? Nie naciągając tej historii mogę przysiąc, że kiedyś w naszym domu każdego dnia przewijały się tabuny ludzi. Jak nie koleżanki mamy, to babcia, jak nie babcia to sąsiadka z dołu, jak nie sąsiadka to któraś ciocia. Zawsze ktoś przychodził, pił herbatę i sobie szedł. A wieczorem siadało się przy telefonie i dzwoniło i znowu gadało. A teraz? Teraz to mniej więcej wygląda tak, gdy spotykamy koleżankę na ulicy (bo w domu to szans nie ma żadnych, ale o tym za chwilę…)

– Hej!
– Co słychać? Widziałam na Facebooku, że wyszłaś za mąż!
– Tak, tak już kilka lat temu, teraz wreszcie urodziła mi się córeczka!
– Ah tak widziałam wczoraj zdjęcia na twojej tablicy, śliczna!
– A co u ciebie, może wpadniesz do mnie na kawkę?
– Jasne, ale innym razem, muszę lecieć po synka do przedszkola. – No tak, widziałam na Faceboku, też już duży chłopak, ile on ma? Trzy latka?
– Prawie cztery…, no to lecę, pozdrów męża! Pa!
– Pa!

Yyyy… no nie mówcie, że tak to nie wygląda! Z moją ulubioną psiapsiółką Karolką, też mamy dylematy, od kilku miesięcy obiecuje, że wpadnie na kawkę, zobaczyć moje mieszkanie pod Warszawą i jakoś dojechać nie może. Zawsze kończy się to “szybką kawą” w biegu gdzieś w centrum lub galerii. Jakoś tak mi do Ciebie nie po drodze… zawsze ta sama wymówka.

Ja nie wiem jak świat się zmienił przez te kilkanaście lat, ale sądziłam, że w miarę postępu zyskamy więcej wolnego czasu, przecież to maszyny nas wyręczają, stać nas na samochody, mamy komórki, powinno być nam łatwiej. Niestety nie jest. Ludzie co raz częściej zamykają się w czterech ścianach. Już w poniedziałek marzymy o piątku, a o 8:00 rano marzymy o 18:00 gdy będziemy mogli wskoczyć w wygodne dresiki, pod kocyk, a naszym jedynym szaleństwem wieczoru będzie skakanie, ale po kanałach telewizora.

Siedząc na fotelu u fryzjera, przeglądałam jakąś kobiecą gazetkę i tam również we wstępie było kilka słów o tym, że kiedyś wpadało się do siebie bez zapowiedzi, ot tak, jak Pan Franek po 16 latach. Dziś tak już się nie dzieje, trzeba się umawiać przez miesiąc czasu przez smsy, potem parę razy na Facebooku, potem ze 3 razy odwołać, aby w końcu przełożyć ten “temat” na jakiś dogodniejszy termin.

Ja wiem, że mówiąc “kiedyś było inaczej” wychodzę na starą ciotkę klotkę, ale spójrzmy prawdzie w oczy, przynajmniej mieliśmy czas by opowiadać 5 razy dziennie te same historie kolejnym odwiedzającym nas osobom, a w domu zawsze pachniało świeżo upieczonym ciastem “dla gości”. Dziś tworzymy grupy na Facebooku aby dotrzeć do wszystkich na raz, a o najważniejszych wydarzeniach w naszym życiu informujemy przez tablicę, kolekcjonując wirtualne kciuki. Może więc warto się na chwilę zatrzymać, pomyśleć, upiec ciasto i zaprosić bliskich, a jak nam odmówią to wbijmy się z tym ciastem do kogoś bez zapowiedzi, a co! Będzie fajnie!

 

Moda na Drwala

Moda na Drwala

Nie za bardzo lubię się wypowiadać na tzw. tematy gorące, takie które są dosłownie wszędzie. Zdobią nagłówki tabloidów, poruszane są na każdym blogu i przede wszystkim znajdują sobie wygodne miejscówki na sofach w telewizji śniadaniowej aż do znudzenia wałkując jeden i ten sam temat tygodniami po czym powolutku rozchodzi się po kościach. Właśnie wtedy gdy już nieco przycichnie cały ten entuzjazm mediów ja mogę się wreszcie wypowiedzieć. Byłam pewna, że temat mężczyzn drwaloseksualnych odejdzie do lamusa razem z hipsterami zanim niektórym panom zdąży wyrosnąć broda. Niestety okazało się, że moda na drwali postanowiła zostać z nami na dłużej. Nie dotyczyło mnie to absolutnie aż pewnego razu spotkałam się z moim bratem, który zwykle bardzo zadbany i elegancki teraz wyglądał jak… bezdomny spod mostu. „Zapuszczam brodę” – powiedział tylko tyle, a ja już wiedziałam, że problem jest poważniejszy niż sądziłam.

Drwaloseksualny mężczyzna powraca do korzeni, zapuszcza brodę, włosy i przestaje prasować koszule. Najchętniej wkłada flanelę, porwane jeansy i ciężkie buty. Wygląda z pozoru jakby dosłownie wyszedł z lasu, po całodniowym rąbaniu drewna. Ale nie dajmy się oszukać drogie Panie, wbrew pozorom ten niedbały look wymaga wielu pracochłonnych przygotowań. Okazuje się bowiem, że brodę należy pielęgnować przez co tzw. Barber Shopy wróciły do łask w wielkim stylu. Ubiór też musi być oryginalny i spójny. Nie wystarczą już ubrania z sieciówek, czasem trzeba się nachodzić po lumpeksach aby trafić na prawdziwą perełkę na miarę drwala. Brodę zapuścili nie tylko Panowie na ulicach ale też aktorzy, muzycy i celebryci. I nagle okazało się, że my kobiety strasznie lubimy brodaczy, chociaż do tej pory przeszkadzał nam nawet dwudniowy zarost. Kilka tygodni temu portal o niepojętej dla mnie nazwie zaadoptujfaceta.pl wydał swój ranking najprzystojniejszych facetów w naszym kraju. Nie wiem kto tam głosował, ale mnie z pewnością o zdanie nie zapytano. Pomijając ten drobny szczegół warto przyjrzeć się pierwszej dziesiątce. Otóż wyprzedzając Antka Pawlickiego, Jakuba Gierszała i Grzegorza Daukszewicza (cała trójka roztapia moje serce na masło) wygrał Kamil Pawelski znany w sieci jako Ekskluzywny Menel. 2 lata temu nikomu nieznany chłopak z Mazur wygryza z listy ekranowych amantów. Gdzie tkwi sekret?

Tak się składa, że Kamil prywatnie jest moim dobrym kolegą z grupy. Poznaliśmy się 3 lata temu na SWPS i razem studiujemy psychologię. Już po pierwszym roku wiedziałam, że jest bardzo charakterystyczny i wyróżnia się z tłumu. Podsunęłam mu więc pomysł na bloga i tak powstała pierwsza męska szafiarka z krwi i kości. Mam nadzieję, że nie ujmuję na honorze tym stwierdzeniem Szarmantowi czy Mr. Vintage ale Oni chyba szafiarkami się nie czują. Z dnia na dzień Kamil i jego długa broda pojawiły się wszędzie. Od telewizji, przez duże kampanie reklamowe aż po bilbordy w centrum Warszawy. Okazało się, że Polska pragnęła zapuścić brody, ale czekała na publiczne przyzwolenie, na kogoś kto pójdzie na pierwszy ogień i ogłosi, że to jest znowu cool. I tak z dnia na dzień na ulicach powiększa się liczba Drwali. Ci którzy mogą – zapuścili sobie brody, inni włosy, a jeszcze inni patrzą na nich z zazdrością. Jest jedno “ale”… Kamil, pytany w wywiadach o brodę zawsze odpowiadał tak samo: że broda dodaje charakteru, męskości, animuszu, że to podkreśla wyrazistość mężczyzny. I z tym stwierdzeniem pozwolę sobie się nie zgodzić. Uważam, że o charakterze mężczyzny decydują zupełnie inne czynniki, o jego męskości również i nie ma takiej brody, która by mu te wartości zagwarantowała. Prawdą jest, że broda zmienia wygląd o 180 stopni, z pewnością dodaje lat, wyróżnia nas z tłumu (o ile ten tłum nie jest już pełen brodaczy) i sprawia, że niektórym kobietom miękną kolana. Ale to wszystko tylko wygląd zewnętrzny. Szkoda, że wraz z zarostem nie rosną też kultura osobista, szacunek do kobiet, ambicja i pracowitość. Gdyby każdy Drwal zyskiwał na męskości tak bardzo jak się to nagłaśnia to my kobietki mogłybyśmy znów stać się kobiece, delikatne i bezbronne.

Moim zdaniem broda to za mało. Fajnie jeśli komuś się podoba i dobrze się z nią czuje, ale bardzo martwi mnie presja środowiska, którą przyniosła ze sobą ta moda. Dla mnie ogolony i zadbany mężczyzna nie jest w żaden sposób dyskredytowany tylko dlatego, że nie ma brody. Weźmy na przykład ikonę męskości jaką jest James Bond. Od wielu lat uznawany za wzór do naśladowania. Zawsze ogolony, czysty, zadbany i w najlepszych garniturach nie narzekał na zainteresowanie ze strony kobiet.

Siłaczki

Siłaczki

„Kobiety się zmieniły, ale nie zmieniły wzorca męskości.
Nadal chcą widzieć mężczyznę jako wojownika i żywiciela.”
Philip Zimbardo

Podobno siłą jest kobietą, ale czy na pewno? W moim domu od pokoleń rządziły kobiety, babcia nad dziadkiem, mama chociaż malutka zawsze dominowała nad moim wysokim tatą i zanim się obejrzałam sama stałam się taką silną i niezależną kobietą. Kiedyś to były inne czasy, ale to właśnie kobiety z innych czasów walczyły o równouprawnienie, o jeansy, o pracę w korporacjach. Nie jestem jednak do końca przekonana, czy to było słuszne. Mam wrażenie, że w ogóle nie wzięto pod uwagę, że skoro my kobiety przechodzimy metamorfozę, to analogicznie zmieniać się będą również mężczyźni w naszym nowym „równym” świecie.

Jeden z moich psychologicznych Guru, Philip Zimbardo w jednym z wywiadów przy okazji ostatniego pobytu w Polsce powiedział: „Jeśli dziś jakiś młody człowiek mieszka wciąż z rodzicami, na garnuszku mamy i taty, to prawie na pewno jest to chłopak.” Niestety muszę się z tym zgodzić. Osobiście wyprowadziłam się od rodziców tuż po maturze, spakowałam walizkę i wyjechałam za granicę do pracy, po 8 latach wróciłam i zamiast do mamy i taty przeprowadziłam się do Warszawy. Wynajęłam mieszkanie, rozpoczęłam wymarzone studia (co nie było takie proste po 8 latach przerwy w nauce), zaczęłam pracować, by móc się utrzymać i zanim się obejrzałam miałam wszystko, prócz sensownego partnera. Kobiety kończą coraz lepsze i coraz to wymyślniejsze kierunki studiów, są niezależne, odważne i mądre. Od pokoleń ciężko na to pracowały i wreszcie mają okazję grać pierwsze skrzypce. Tylko nagle okazuje się, że to gra solo, bo nie łatwo jest znaleźć mężczyznę równie ambitnego i silnego, który wniesie do naszego życia nieco więcej niż geny dla naszych dzieci i skarpetki do kosza na bieliznę.

Jak kontynuuje Profesor Zimbardo: Mężczyźni uciekli do jednego jedynego miejsca, w którym czują się bezpiecznie, w którym nie muszą mierzyć się z kobietami, mogą za to mieć wszystko pod kontrolą i się wykazać. Do internetu. Kiedyś mieli do wyboru dwie role: wojownika albo żywiciela. W świecie realnym rzadziej się w nich spełniają, bo wojownicy nie są już potrzebni, a żywicielami, czyli osobami zarabiającymi na życie, dom coraz częściej są też kobiety. Ale w rzeczywistości wirtualnej nadal można wkładać ten kostium macho. Nie brzmi, ani nie wygląda to zbyt obiecująco, ale jak mam być szczera – same jesteśmy sobie winne. Wychodzi na to, że to taki skutek uboczny, którego nie przewidziałyśmy w procesie dążenia na upragniony szczyt. Niedawno minął Dzień Kobiet, więc tak mnie naszło na kobiecy temat. Myślę, że warto się jednak nad tym zastanowić. Dokąd to wszystko zmierza?

Aby trochę złagodzić ten temat dodam, że to głównie dotyczy mojego pokolenia, Panów 35 lat i mniej. Będąc na herbatce u moich dziadków zapytałam ich jak to możliwe, że wytrzymali ze sobą 60 lat. Na co dziadek odpowiedział mi „bo wtedy nie było ajfonów” a po chwili dodał, że ludzie teraz już nie rozwiązują problemów, ludzie idą na łatwiznę, gdy coś się psuje uciekają i szukają kogoś nowego, a powszechnie wiadomo, że nowe to nie koniecznie synonim lepszego. Babcia natomiast ma swoją teorię na ten temat. Zdradziła mi po kryjomu, że traktuje dziadka tak jakby był niezastąpiony. To dziadek chodzi po zakupy, zmywa, sprząta, gotuje przez co czuje się potrzebny i doceniony. Może właśnie tu jest ten pies pogrzebany. Mężczyźni XXI wieku patrząc na samorealizujące się kobiety nie mają im już czym zaimponować. A tymczasem co robią kobiety? Idą do kina na „50 twarzy Greya”. Nie wiem czy śmiać się czy płakać? Cały paradoks polega na tym, że przez wiele lat chciałyśmy być wolne i niezależne by teraz wzdychać i rozpływać się nad historią kobiety totalnie zniewolonej przez mężczyznę. Mój Boże, my jednak jesteśmy naprawdę skomplikowane.

W zasadzie wygląda to tak, że nadal rodzimy i wychowujemy dzieci, nadal dbamy o naszych mężczyzn, nadal gotujemy, sprzątamy i pierzemy. Różnica jest taka, że same sobie jeszcze do tej wyliczanki dołożyłyśmy 40 godzin pracy zawodowej w tygodniu, zabiegi pielęgnacyjne, manicure i pedicure. Naturalnie należy ten tekst potraktować z przymrużeniem oka, ale jednocześnie czas tupnąć nogą. Skoro my możemy, to po pierwsze Oni też mogą, a po drugie powinnyśmy zostać za to lepiej wynagradzane. Nie ma co się jednak oszukiwać i czekać na oklaski, lepiej od razu kupić sobie nowe szpilki… Jak mamy być królowymi tego świata, to trzeba jakoś się prezentować… 🙂

Niedaleko pada jabłko od jabłoni

Niedaleko pada jabłko od jabłoni

Mówi się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jeśli tak to moją cerę zawdzięczam mamie, babci i ich genom. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy ma tyle szczęścia. Myślę, że świadomość kobiet na temat pielęgnacji z roku na rok rośnie a wraz z nią szereg możliwości i kosmetyków, które pomagają nam o siebie zadbać.

Odkąd sięgam pamięcią na prezent kupowałam mamie kosmetyki, wiedziałam, że sama w siebie nie zainwestuje i nie poświęci czasu aby dobrać najlepsze kremy. Okazało się, że nie potrzeba fortuny aby stworzyć naprawdę dobry zestaw, który spełni jej oczekiwania. Moja mama od lat zakochana jest w serii Gold Philosophy, którą nazywa “koronkową” ze względu na jej piękne opakowania. Pierwszy ulubieniec to krem do szyi i dekoltu, do tego krem uniwersalny, który stosuje na dzień i na noc. Jest to niesamowita wygoda, ale rzeczywiście zdarza się, że skóra przed snem prosi o więcej nawilżenia. Mamy na to swoje sekretne rozwiązanie, ja stosuję Nocną Kurację Nawilżającą, a mama maseczkę z kolekcji C-WHITE z witaminą C, która prócz nawilżenia, działa rozświetlająco i przeciwzmarszczkowo. W codziennej pielęgnacji pojawia się także bardzo gęsty krem pod oczy z fitohormonami, które stymulują produkcję kolagenu. Ostatnim ogniwem jest serum korygujące tzw. Ultimate Skin Corrector, które służy mamie jako baza pod makijaż. Wygładza skórę rano i wypełnia zmarszczki przez co cały dzień cera wygląda młodziej.

Oprócz codziennej pielęgnacji uwielbiamy robić sobie tzw. Domowe Spa. Wówczas stosujemy dwa peelingi, enzymatyczny do twarzy i morski na szyję i dekolt. Ten drugi pozostawia przyjemny olejek na skórze, który stopniowo się wchłania. Za peeling enzymatyczny służy nam wciąż niedoceniana w domowym zaciszu maska z keratoliną. Jej działanie jest naprawdę zjawiskowe, dogłębnie oczyszcza i przygotowuje skórę pod dalszą pielęgnację. Warto jednak wiedzieć, że dla poprawnego zadziałania enzymów warto zwilżać skórę wodą po nałożeniu maski, gdyż enzymy działają właśnie w środowisku wodnym. Dla lepszego zobrazowania całego procesu pielęgnacji przygotowałyśmy z mamą filmik na You Tube, w którym wszystko krok po kroku wyjaśniamy. Zapraszamy do oglądania 🙂

Laura Ogrodowczyk

Laura Ogrodowczyk

vlogerka i blogerka

Vlogerka i blogerka urodowo-lifestylowa, autorka bloga i kanału You Tube o nazwie RockGlamPrincess  oraz FanPage’a dla kobiet o nazwie Siostry Glam. W roku 2013 wg rankingu MediaFun uznana za 1 z 10 najlepszych vlogerek polskojęzycznych na świecie.

Przyzwolenie na szczęście

Przyzwolenie na szczęście

Czy tylko ja mam wrażenie, że co roku przy okazji Sylwestra i mniej lub bardziej szampańskiej zabawy obiecujemy sobie zmiany na lepsze? Już chyba rytualnie prowadzimy te wewnętrzne monologi typu: “Ten rok może nie był najlepszy, ale następny…”, “Ja Wam pokażę!”, “Wszystko będzie inaczej”, “A wiesz czemu, bo zmiany zaczniesz już od 1 stycznia”, “Masz całe 365 dni”, “Nie ma co patrzeć w przeszłość, trzeba się skupić na przyszłości”. I tak, co roku…

Może nie będę odkrywcza, ale ja wiem dlaczego rok w rok robimy to samo. By poczuć szczęście. Chcemy najzwyczajniej w świecie być szczęśliwe, a nie ma lepszej okazji na “nowe szczęśliwsze życie” niż tzw. zaczynanie od zera, zaczynanie od nowego roku. I tak siedzimy za biurkiem w pracy lub przy kuchennym stole, mamy przed sobą kubek pysznej herbaty czy kawy i nowiutki, czyściutki kalendarz. I obiecujemy sobie w tym roku dokonać tak wiele… Uszczęśliwię się za wszelką cenę. Zapiszę się na lekcję hiszpańskiego, O matko! Jaka ja będę szczęśliwa jak już się nauczę języka. Schudnę z Anną Lewandowską, Ewą Chodakowską i nawet samą Cindy Crawford. Jezu, jakie mnie ogarnie szczęście jak już schudnę. Albo wiem, zrobię generalny remont, nic tak nie uszczęśliwia jak zakup nowych mebli i wydanie połowy wypłaty na nowe dodatki do domu. Planujemy wszystko ze szczegółami i długopisem w ustach i nastrajamy się optymistycznie do nowych działań. Tym razem musi się udać… Ale czy na pewno?

Żeby było jasne, wcale a wcale nie ufam horoskopom, ale nie będę udawać, że ich w ogóle nie czytam. Dziś dla przykładu, w jednym z moich ulubionych miesięczników wyczytałam taki oto cytat Seneki przy moim znaku zodiaku: “Gdyby zmysłowość dawała szczęście to zwierzęta byłyby szczęśliwsze od ludzi, ale szczęście ludzkie mieszka w duszy, a nie w ciele”. I zaraz przypomniała mi się scena z filmu “Bogowie”, w którym Dr Zembala (Piotr Głowacki) tłumaczył żonie pacjenta, który miał mieć przeszczepione serce, że jej mąż po operacji będzie taki jak dawniej. Kobieta jednak upierała się, że miłość jest w sercu, a więc z innym sercem on jej kochać nie będzie.Szczęście to jednak sprawa duszy. Nic co fizyczne nie uczyni nas szczęśliwymi, dopóki nie rozprawimy się z tym w naszych głowach. I nasuwa mi się na myśl inny cytat: “Jeśli małe rzeczy nie będą Cię cieszyły, to i duże tym bardziej nie ucieszą”. Właśnie na poszukiwaniu szczęścia skupia się stosunkowo nowa dziedzina – psychologia pozytywna. We współczesnym świecie ludzie nie wykazują satysfakcji własnym życiem, każdy pragnie „czegoś więcej”. Zapomnieliśmy jak cieszyć się prostymi i zmysłowymi przyjemnościami, zatraciliśmy kontakt z własną naturą, z innymi ludźmi i z przyrodą. Skupiamy się na pracy, żyjemy w pośpiechu, w pogoni za sukcesem, a gdy już go osiągniemy nie potrafimy się nim cieszyć, bo w między czasie “ktoś” osiągnął “coś” więcej i poprzeczka automatycznie się podniosła. Według Seligmana, specjalisty w dziedzinie psychologii pozytywnej, w nadmiarze dóbr materialnych człowiek żyje „w nędzy duchowej” wciąż pragnąc życia pełniejszego, sensownego, wartościowego.W moje ręce wpadła ostatnio książka “Bóg nigdy nie mruga”. Przeczytałam kilka rozdziałów i odstawiłam na półkę. Powielone milion razy slogany i typowe dla poradników hasła nie zrobiły na mnie wrażenia. Bądźmy szczerzy od lat autorzy tego typu poradników starają się sterować naszym życiem, uczą nas co robić aby osiągnąć szczęście, a tymczasem wraz z końcem lektury kończy się nasz zapał. Ja mam na to zupełnie inny sposób, możecie go zastosować lub nie. Zaczynam od końca. To tak jak Ford, gdy okazało się, że większości amerykanów nie stać na jego samochody, postanowił dostosować ich cenę tak, aby każdy mógł sobie na auto pozwolić. Ale nie zaczął od cięcia kosztów produkcji. Zaczął od końca, obniżył cenę do minimum, a potem nakazał podwładnym pracować tak, aby wciąż się to opłacało. Ja też zaczynam od końca. Możecie to zrobić w dowolnym momencie życia, o dowolnej porze dnia i nocy, byle nie od poniedziałku… (bo wiemy jak to się skończy). Uświadomcie sobie, że już jesteście szczęśliwe. Tu i teraz. Weźcie sobie mój przykład. Patrzę na siebie z czułością, przede mną nowy dzień. Oglądałam wczoraj piękny film, kawałek czekolady rozpuszcza mi się w ustach, zrobiłam pyszną zupkę, kupiłam kwiaty na targu, rzuciłam 5 zł grajkowi przy metrze. Cieszy mnie wszystko. Uśmiech mojej siostrzenicy, jej małe rączki rzucające mi się na szyję. Kolorowe liście pod nogami na chodnikach, miękkie i delikatne płatki śniegu. Gorąca i aromatyczna kawa, kolorowy samochód przejeżdżający ulicą, śmieszne graffiti na murze, ostatnia strona przeczytanej powieści. Nowy balsam do ciała, który pachnie obłędnie, kasztan znaleziony w kieszeni płaszcza, ciepły szal w kratę, wiewiórka i sikorka, która przypomina budowane w dzieciństwie karmniki z dziadkiem. Wszystko daje mi szczęście, czasem nawet łzy szczęścia. Jestem tu i teraz, nie każdy może tu być, nie każdy ma AŻ TYLE szczęścia by wszystkiego doświadczać, by czuć, by móc oglądać. Dajmy sobie szansę dostrzec to czego na co dzień nie widzimy. Jeśli nadal tego nie widzisz, weź telefon lub aparat w niedzielę i fotografuj do woli. Idź na spacer i przyglądaj się wszystkiemu tak, jakbyś tego wcześniej nigdy nie widziała. Tej ławce, którą mijasz każdego dnia, a na której padło nie jedno “Kocham Cię” i “Przepraszam”, temu pieskowi sąsiada, który merda na ciebie ogonem, a którego zawsze ignorujesz. Drzewom, pajęczynie, twoim niewypastowanym butom, rękawiczkom z dziurką, uśmiechom domowników podczas serwowania deseru, ciasta, które dziś sama zrobiłaś. Zrób zdjęcia ukradkiem swoim najbliższym i wreszcie sobie. Na koniec dnia przerzuć je na komputer i zobacz, ile masz szczęścia, tylko daj sobie na nie przyzwolenie. Doceń to co masz, a czeka cię wiele więcej…